4.11.13

Rozdział Czwarty

 
IV.Szepty
 
 
Potrzebowaliśmy całego dnia aby dojechać na miejsce. To co zobaczyłam po wyjściu z samochodu odebrało mi mowę. Staliśmy na skraju lasu a przed nami rozpościerała się łąka z różnymi rodzajami kwiatów. W tle można było dostrzec góry pokryte śniegiem.
-Jak tu ślicznie-podziwiając widoki wciągnęłam zapach wieczornej bryzy.
-Lubię tu od czasu do czasu wieczorem przychodzić.-powiedział wysiadając z auta.
-Wcale ci się nie dziwie. Jak bym wiedziała że takie miejsce istnieje też bym tu przychodziła.-śmiejąc się zaczęłam kiwać głową.
-Ty się lepiej nie ociągaj tylko rozstaw namiot a ja pójdę pozbierać trochę gałęzi. Nie długo zrobi się ciemno a w tedy będzie kiepsko.-wyjął torbę z tylnego siedzenia i mi ją podał.
-Ale jest jedno "ale"-powiedziałam spuszczając głowę i cofając się o parę kroków.
-O co chodzi?-zapytał marszcząc czoło
-O to chodzi że nie umiem rozkładać namiotu, nigdy tego nie robiłam.
-W torbie z namiotem jest instrukcja, na pewno sobie poradzisz.-uśmiechnął się rzucając mi torbę.
-Oczywiście, jak by mogło być inaczej.-powiedziałam z sarkazmem po czym męcząc się z ogromną torbą podreptałam pod duży klon. Na początku myślałam że z instrukcją pójdzie mi o wiele lepiej jednak myliłam się. Na początku zauważyłam że w torbie znajdują się dwa namioty. Hashar powiedział bym rozłożyła tylko jeden jednak ja nie miałam ochoty spać koło niego więc postanowiłam że wyjmę oba. Gdy otworzyłam pierwszą stronę instrukcji od razu pożałowałam że nie zamieniłam się z Hasharem, zbieranie gałęzi nie może być takie trudne. Kiedy byłam przekonana że pierwszy namiot stoi stabilnie, zawiał wiatr i całą moją ciężką pracę diabli wzięli.
Wściekła zaczęłam kląć pod nosem gdy nagle usłyszałam jakiś szept gdzieś za sobą
-Śmierć.-szybko się odwróciłam jednak nikogo tam nie było.
-Hashar to nie jest śmieszne!-krzyknęłam z przerażeniem na twarzy.
-Co nie jest śmieszne?
-Nie ładnie tak się skradać i straszyć.-podciągając rękawy podjęłam kolejną próbę złożenia namiotu tym razem bez pomocy książki.
-Dopiero co przyszedłem a po za tym, wow widzę że nawet z instrukcją nie dasz rady.-stwierdził złośliwie po czym rzucił mi pod nogi zebrane gałęzie.
-Dobra zabierz się do rozpalania ogniska, oczywiście jeśli do tego też nie potrzebujesz instrukcji a ja dokończę za ciebie.
-Czy ty mnie tu przywiozłeś tylko po to żeby mi podokuczać?-zapytałam rozkładając ręce.
-Niee. No już, już zabieraj się do roboty.-ponaglając mnie ruchem ręki zabrał się za namiot. Rozpalanie ogniska było najprostszą czynnością jaką kiedykolwiek robiłam. Miałam szczęście że w kieszeni spodni znalazłam zapalniczkę, nie miałam ochoty prosić o pomoc pana zarozumiałego. Kiedy postanowiłam pochwalić się moim dziełem ku mojemu zdziwieniu oba namioty były już rozstawione i nie wydawało się by miały za chwilę runąć.
-Jak ty to tak szybko zrobiłeś. Mi się nie udało przez ten cały czas jednego rozłożyć a co dopiero dwa.-chodząc w około namiotów nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
-Haha, ma się ten dryg-szczerząc zęby po chwili dodał siadając koło ogniska
-Do wyboru mamy zupę grochową, zupę pomidorową lub jabłko, co chcesz?
-Chyba zadowolę się jabłkiem.-stwierdziłam wyciągając rękę po duże, zielone jabłko owinięte w folie.
-Jak chcesz.-powiedział otwierając puszkę z zupą grochową.
-Skąd wiesz jak rozłożyć namiot?-zapytałam po chwili zastanowienia.
-Jak byłem mały często jeździłem z tatą do lasu na małe polowanie. Za każdym razem kazał mi rozkładać namioty chociaż tego nie umiałem, po każdej próbie sprawdzał moje błędy i je poprawiał.
-To fajnie. Ja nigdy nigdzie nie jeździłam z rodzicami na żadne wycieczki.-biorąc duży kęs spuściłam głowę
-Dlaczego, jeśli mogę spytać.
-Pierwszą przeszkodą był mój brat który miał uczulenie na jakieś rośliny które znajdują się w lesie a drugą przeszkodą byłam ja sama. Moje zachowanie było masakryczne od momentu gdy zaczęłam chodzić z Lukiem. Nie było tygodnia w którym bym nie znalazła się na komisariacie, w którym bym nie przyszła do domu pijana. Przestałam taka być jakieś 2 tygodnie od naszego pierwszego spotkania kiedy między mną a Lukiem źle się układało. Od samego początku moi rodzice mówili że to zły chłopak lecz ja ich nie słuchałam. W dzień kiedy się poznaliśmy, może jakieś 10 minut wcześniej przyszłam na imprezę na której on mnie zdradził z taką cheerleaderką.
-To smutne, ale świat na tym wszystkim się nie zatrzymał.-próbował mnie pocieszyć.
-Ale tak i tak ci zazdroszczę.
-Gdy byś musiała sama zabijać zwierzęta powiedziałabyś coś innego.
-Ouu, pewnie tak.-parskając wrzuciłam resztkę jabłka do siatki foliowej i schowałam do plecaka. Nawet nie zauważyłam kiedy się ściemniło.
-Chyba zrobiło się późno. Lepiej pójdę przyszykować sobie namiot.-powiedziałam wstając.
-Dobra noc.-powiedział na pożegnanie.
-Dobra noc.-odpowiedziałam. Po 20 minutach byłam gotowa do snu. U mnie w namiocie było całkowicie ciemno jednak gdy przewróciłam się na lewy bok zobaczyłam że w namiocie Hashara świeci się światło.
-Dupek.-szepnęłam i ze zmarszczonym nosem zamknęłam oczy. Kolejne 20 minut leżałam w bez ruchu czekając aż w końcu zasnę. Gdy poczułam że moja cała lewa strona ciała zdrętwiała postanowiłam położyć się na wznak, kiedy podparłam się na łokciach zobaczyłam  że mój namiot jest rozpięty.
-Przecież go zamknęłam-pomyślałam w duchu, wstałam i wyjrzałam na zewnątrz jednak nikogo nie zauważyłam. Ignorując sprawę zasunęłam namiot i wróciłam na moje miejsce.
-Śmierć, krew, zdobycz-usłyszałam po czym gwałtownie wstałam rozglądając się po namiocie, jak zawsze nikogo nie było
-Dziewczyno, ty wariujesz. Weź się w garść i idź spać.-powiedziałam sama do siebie zerkając czy u Hashara świeci się światło, niestety poszedł już spać.
Wzięłam dwa głębokie wdechy i z dudniącym sercem przyłożyłam twarz do poduszki gdy nagle poczułam ostry ból w nadgarstkach, na brzuchu, plecach i nogach. Wściekła z myślą że sen tej nocy nie jest mi dany zrzuciłam z siebie koc. Zauważyłam  że na całym ciele mam głębokie, krwawiące rozcięcia. Żeby się upewnić czy mi to się nie śni dotknęłam jednej z krwawiących rys jednak krew rozmazała się po skórze pod dotykiem moich palców. Przestraszona zaczęłam krzyczeć ponieważ na moich oczach pojawiały się kolejne i kolejne. Wszystko mnie piekło a ja nie mogłam nic zrobić, w końcu łzy z bólu zaczęły spływać po moich policzkach.
Chciałam zawołać Hashara jednak nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Na szczęście chłopak  musiał usłyszeć mój wcześniejszy krzyk bo zjawił się w mgnieniu oka i kucnął obok mnie.
-Co zły sen? Wszystko w porz...-urwał gdy jego wzrok spoczął na moim ciele.
-Nic nie jest w porządku.-powiedziałam przez łzy.
-Cholera!-krzyknął i wybiegł z namiotu ale zaraz wrócił z apteczką.
-Boże Emily, co ci się stało?
-Nie wiem. Zauważyłam że namiot jest otwarty więc wstałam by go zamknąć, gdy się położyłam wszystko zaczęło mnie szczypać.-wytarłam oczy bolącą ręką.
-Ałaa.-krzyknęłam kiedy Hashar wycierał krew z mojego brzucha i ruchem ręki odepchnęłam go.
-Przepraszam.-powiedział roztrzęsionym głosem.
-Okey.-sięgnęłam po drugą gazę i zaczęłam opatrywać moje ręce. Po 10 minutach cała w plastrach leżałam na prawym boku.
-Ehm, chcesz żebym został czy żebym sobie poszedł?
-Wolałabym żebyś został.-stwierdziłam po dłuższym namyśle. Chłopak zdjął buty i wślizgnął się pod koc który był troszeczkę za mały dla nas obojga, przysunął się tak blisko że czułam ciepło jego klatki piersiowej.
-Coś mi się wydaje że to dopiero początek.-powiedział obejmując mnie ręką.
 
--------------------------------------------------
Przepraszam was z całego serca za
spóźnienie. Mam nadzieję że
rozdział wam się spodoba chociaż nie jest najlepszy.
Przypominam o opinię w komentarzach ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powered By Blogger